czwartek, 31 marca 2016

Donosiliśmy się!

Witamy z ulgą trzydziesty ósmy tydzień i słonecznie się zapowiadający kwiecień. Przyznam szczerze, że trochę się obawiałam, kiedy lekarka wspominała o wcześniejszym porodzie, ale jak na razie, mimo częstszych i silniejszych skurczy, panuje cisza. Brzuszkowy oczywiście rozpycha się, jak tylko może, wyraźnie pokazuje, że odczuwa zmniejszającą się ilość miejsca do podrygów, jednak wychodzić jeszcze nie chce. I wiecie co? Wielka szkoda! To prawda, że najlepiej, jakby siedział sobie do terminu, dużo bezpieczniej i w ogóle, ale powoli mam już dość. Wielkości brzucha, trudności w spaniu (wiem, że po porodzie też ją będę miała, ale przynajmniej łydki dadzą spokój!), tego, że swobodnie nie mogę się ruszać, skakać, biegać, że większość bluzek sięga mi do pępka. Że co chwilę latam do toalety, a większe wyjścia kończą się zaciśniętym pęcherzem.

Ok. Myślę o porodzie częściej niż powinnam. W głowie powstają mi przeróżne scenariusze. Trudno mi usnąć. Chciałabym mieć go już za sobą! Do tej pory było naprawdę super. Aż dziwiłam się, że tak dobrze znoszę ten ostatni miesiąc. Jednak ten dobry miesiąc miał dobry tylko pierwszy tydzień. Teraz zaczęło już ciążyć. I niech Was nie zwiedzie ta rozanielona mina!


Sprawa klaruje się następująco. Jutro idziemy zameldować się w szpitalu. Mam nadzieję, że zrobią mi chociaż oględne badanie, bo właściwą wizytę u lekarki mam dopiero za tydzień. Chciałabym wiedzieć, czy coś mi się już tam rozszerza :D

Według Usg z pierwszego trymestru, kiedy to ustalono mi termin porodu na 25 kwietnia pozostało... dwadzieścia pięć dni. Natomiast, trzymając się obliczeń późniejszych, już w zaawansowanym stadium pozostało... jedenaście? Wszędzie dookoła słyszę, że drugie rodzi się przed terminem, znacznie szybciej. A ja coś czuję, że wszystko będzie przeciwko mnie. Mimo to siedzę, jak na szpilkach, wiedząc, że w każdej chwili może mnie dopaść, nie nastawiając się jednak na żadną z opcji.

Spokój i harmonia. Wdechy, wydechy. Słuchanie brzucha. Z tym nastawieniem mam nadzieję, że dam radę. Jak myślicie?

Po weekendzie pojawi się Post o moich najgorszych strachach ostatnich tygodni. Aż się dziwię, że jest ich tak dużo. Będzie o strachu okolic porodu i czasu już "po". Wypatrujcie koniecznie!
Czytaj dalej »

piątek, 25 marca 2016

Wyprawkowe Szaleństwo - cz. 3

Można byłoby pomyśleć, że wyprawka przy drugim dziecku, szczególnie takim z niedużą różnicą wieku nie zajmuje zbyt wiele myśli i czasu. Wszystko jednak zależy od tego ile rzeczy nam się uchowało. Drugą sprawą jest też zdobyte doświadczenie. Wiemy już konkretnie czego na pewno będziemy dodatkowo potrzebować, a co odstawić w kąt, bo się nie sprawdza. Poza tym smoczki, kocyki, kosmetyki itp. - tego nie da się nie kupić!

Ubranka

Po przepatrzeniu wszystkich rzeczy pozostawionych po Jakubku zdecydowaliśmy, że jest ich dość wystarczająco i jeśli czegoś nam zabraknie będziemy kupować na bieżąco. Sprawą istotną jest to, że Brzuszkowy urodzi się wiosną, więc przed nim całe lato. Nie wiem jednak, jak duży będzie, więc wolę się wstrzymać i zwyczajnie przy gorących dniach zakupić kilka sztuk odpowiednich ubranek. Tym razem nie szaleję tak bardzo. Wiem, że sklepy są na wyciągnięcie ręki, albo jednego kliknięcia myszki ;)

Zrealizowane listy

Lista numer jeden [KLIK] i numer dwa [KLIK] wciąż mrugały do mnie z pulpitu przypominając, że stworzyłam je i mocno chcę zrealizować. Postawiłam sobie również granicę - koniec marca. A że marzec się kończy można je już mniej więcej podsumować.

Numer 1. 

Kołyskę kupiliśmy identyczną jaką chciałam. Białą, z możliwością blokady. Do tego delikatna, nie rażąca w oczy pościel i powstało zakochanie od pierwszego wejrzenia. Kołyska stoi u nas w sypialni, między ścianą, a łóżkiem, zawsze pod ręką i z kółkami, jeśli zaistnieje potrzeba jej przeniesienia. Jakubek wspina się na łóżko i wciąż zagląda do środka. Jakie zdziwienie będzie, kiedy w końcu będzie miał na kogo patrzeć!


Z podwójnego wózka zrezygnowaliśmy. Okruszek coraz częściej panikuje na jego widok i większość spacerów wygląda tak samo - jedną ręką pcham wózek, drugą trzymam go za rękę. Czy będę zadowolona z tej decyzji czas pokaże, a ja na pewno o tym napiszę.

Niania elektroniczna gości u nas już od dawna. Sądziłam, że przyda się przy Brzuszkowym, ale skoro ma spać u nas w sypialni, to w nocy na pewno będzie czuwała bardziej nad Jakubkiem, jak dotąd. Inna sprawa w Polsce, w domu mojej mamy. Wtedy przyda się też w dzień. Na rzecz bujaka kupiliśmy okazyjnie huśtawkę elektryczną od Bright Starts, zobaczymy, jak się będzie sprawdzać, a z minky znów się minęłam na rzecz miłego pluszu.


Otulacze mamy trzy, muślinowe cuda, które jeśli tylko się sprawdzą i będziemy czuć na nie deficyt zwiększą swoją liczbę. Karuzelka tymczasowo pojawiła się w wersji handmade z pomponami i żurawiami. Zastanawiam się nad tą typową z melodiami. Skłaniam się bardziej ku pozytywce, która nawet dla Jakubka stanowi niezłą atrakcję, może się do niej przytulić i zasypia raz dwa. Z typowego otulacza również tymczasowo zrezygnowałam. Jeśli Brzuszkowy będzie lubił być ściśnięty może zastanowimy się nad zakupem. Nie ukrywam też, że czekam na pojawienie się w sklepie takiego bawełnianego, na lato. Na razie rządzą jeszcze ocieplane.



Numer 2. 

Z Torbą "Wózkową" Skip Hoop nie rozstaję się już od grudnia. Jest cudowna i na pewno napiszę o niej kiedyś więcej. Gryzak czeka jeszcze na swój zakup, choć jak na usg było widać już zęby Brzuszkowego, to może do porodu powinniśmy go ze sobą zabrać ;)

Kwestię nosidełko - chusta rozwiała mi trochę Kasia (dzięki wielkie!) i tak oto w Polsce czeka na nas zielone cudo od Lenny Lamb. Szczerze? Już nie mogę się doczekać wiązania! Choć potem będę pewnie pluć sobie w brodę :D Kocyk tkany... sama ehm wydziergałam. Oczywiście te sklepowe są przepiękne i na pewno bardziej dopracowane, równe i w ogóle linijkowe niż mój, ale mój... ma jednak w sobie to coś :) 


Smoczki? Są! Tym razem na pierwszy ogień idzie firma MAM. Stojak pod wanienkę jeszcze tylko musimy kupić, ale to nawet przekładam sobie na kwiecień. Kosz na akcesoria rozwiązał przewijak, który posiada trzy takie niewielkie "koszyki" i jeden większy. Poduszka do karmienia również do nas przywędrowała. Uwielbiam na niej spać. Plus - będzie zawsze pod ręką na nocne karmienia :)


Ufff odetchnęłam z ulgą, wiecie? Naprawdę, zostaje nam już tylko czekać. A potem wziąć głęboki oddech... i wypłynąć. Na szczęście już w nie takie całkiem nieznane!
Czytaj dalej »

poniedziałek, 21 marca 2016

36 tydzień ciąży i nasz pierwszy raz

Mówiłam już o ostatniej prostej? Jeśli nie, to najwyższy czas! Poza tym... to naprawdę "ostatnia". Trzydziesty szósty tydzień brzmi bardzo poważnie. W związku z tą powagą w Roboczych czeka wyprawkowy Post podsumowujący, wpis o strachu czatującym przy drugiej ciąży i moja zweryfikowana doświadczeniem torba do szpitala. Wiem, że ostatnio zrobiło się dosyć milcząco, ale to jedynie wina dychającej ostatnimi siłami choroby, zmęczenia ciążowego (ciągle bym spała!) i codziennych obowiązków. Ale przyszła do nas wiosna! A wraz z nią czyste nosy i nowe siły. Pięknie jest.


Przyznam szczerze, że dalsza część wyglądała nieco inaczej, pisana pod koniec tamtego tygodnia. Było naprawdę ciężko! Jakub podczas chorowania potrafił budzić się co godzinę i pomagało jedynie noszenie i bujanie na fotelu. Jego poranne pobudki były maksimum o czwartej. Był nawet dzień, że wstał o trzeciej, a potem zaliczył tylko półgodzinną drzemkę około piątej. Jedynie południowe drzemki rekompensowały wszystko, bo spaliśmy równe trzy godziny! Tak. Padałam razem z nim. Myślałam już, że nic się nie zmieni, tęskniłam do wstawania o piątej (!) i godziny spania w dzień. Aż tu nagle nasz Okruszek usnął o 20, obudził się potem na picie o 1 i 3, a potem... wstałam przed nim. Była szósta. Dospałam błogo do siódmej i byłam już na nogach, kiedy pół godziny później siedział na łóżku zdezorientowany i wołał. A wczoraj... pierwszy raz... przespał całą noc! Serio. Pisałam kiedyś tu o tym? Wątpię. Na pewno zapamiętałabym taki dzień! Co prawda obudził się o piątej, ale bez nocnych pobudek energia wciąż we mnie buzuje, czuję się wspaniale!


No dobra, trochę ciężko z tak wielkim brzuchem, ale nadal dobrze :D



Kiedy przypomnę sobie, jak sapałam w ciąży z Kubą i narzekałam na ostatnie tygodnie, to parskam śmiechem. Wtedy leżałam sobie ile tylko chciałam, kiedy tylko chciałam. Chodziłam na powolne spacery, zaliczałam serial za serialem, leżałam, leżałam, nie opuszczałam na długo kanapy. Nie musiałam biegać za małym rozkosznym półtoraroczniakiem, turlać się z nim po łóżku, wstawać, siadać, po kilkanaście razy... w ciągu godziny. Nikt uparcie nie kazał mi kręcić się w rytm muzyki, a potem padać na ziemię. Kiedy marzyłam jedynie o leżeniu, nikt nie łapał za rękę i z całą mocą ciągnął na przedpokój po trzy razy, po to tylko by stać i zastanawiać się co się miało tam zrobić. Może dzięki tej aktywności Brzuszkowa ciąża jest taka zdrowa? Nie dopadła mnie żadna anemia, mam więcej energii (mimo wszystko) i jakoś tak więcej luzu.

Uwielbiam wieczory, kiedy tulimy się do siebie w trójkę, wygłupiamy. Dni, kiedy mogę patrzeć na moich dwóch małych mężczyzn bez końca. I aż wzruszenie ściska, kiedy wyobrażę sobie, jak obok nich pojawia się ten trzeci, tak mocno wyczekany. Strach wciąż jest obecny, ale coraz częściej pojawia się jednak to zniecierpliwienie. Żeby już tu był, po drugiej stronie, żeby Jakubek wspięty na łóżku i zaglądający do kołyski wpatrywał się w niego z ciekawością. Żeby machnął rączką, wzburzył żurawiową karuzelkę nie tylko dla swoich oczu. To już niedługo, uwierzycie?




Co prawda pogoda jest teraz dosyć nieobliczalna, ale wkroczyliśmy na dobry cieplejszy tor. Już za tydzień ruszymy z kwietniem. Kiedyś był taki odległy, a dziś dosłownie na wyciągnięcie ręki. Lekarka na dzisiejszej wizycie powiedziała, że wszystko jest jeszcze pozamykane, a Brzuszkowy jeszcze dosyć wysoko, ale jak tylko dostanę skurczy, czy odejdą mi wody mam od razu jechać do szpitala. Dostałam nawet skierowanie. Potrząsnęła nami. W głowie mi się jakoś nie może zmieścić, że to już koniec. Ale rzeczywiście tak jest. Teraz tylko czekać co nam przyniesie czwarty miesiąc roku.



Czytaj dalej »

czwartek, 10 marca 2016

Nie w porę

W tym tygodniu chorowaliśmy na całego. Zaczęło się od Jakubka, który umęczył nie tylko w nocy, ale także i w dzień, poprzez R. którego coś brało, a kończy na mnie, z rozbolałym gardłem, głową, katarem, bonusowym bólem zęba. A tak nie w porę to chorowanie, wiecie? Zawitała u nas w końcu wiosna i wszystko wskazuje na to, że zabawi na dłużej, jak już nie na stałe. Słońce zagląda przez szyby, kusi. Jednak nawet nie mam siły nigdzie wychodzić. Czego nie można powiedzieć o naszym dziecięciu, który od poniedziałku przynosi swoje buty i zaprowadza na przedpokój, próbując tam otworzyć drzwi. A jaki płacz, kiedy prowadzamy go z powrotem w głąb mieszkania!

Dziś jednak jest trochę inaczej, choroba powoli mu odpuszcza, po wczorajszej całodziennej gorączce dziś jest chłodniejszy, mniej kaszle, jedynie z chusteczką się nie rozstajemy. Dziś jest przytulaśny. Zalicza drugą drzemkę i chyba nabiera sił po tych ostatnich dniach.

Z aktualności, byliśmy wczoraj z Brzuszkowym na Ktg, gdzie zadziwił mnie dogłębnie, po prostu... śpiąc. Poruszył się jedynie raz, pod koniec, zapewne przeciągając po udanej drzemce. Przyjemnie było wsłuchiwać się w spokojny rytm jego serca. Pobrano mi krew, zmieżono, jak zwykle ciśnienie, zważono (będzie co zrzucać :D), a lekarka sprawdziła jedynie szyjkę i wyraziła smutek z powodu Jakubka, który już głęboko zapadł jej w pamięci swoim gryzieniem lizaka na każdej wizycie. Widzimy się znów za dwa tygodnie. Od teraz (przecież to już końcówka!) mam zapisane wizyty co czternaście dni właśnie. A przy samym terminie z tygodniowym odstępem. Rozbawił mnie termin na szóstego maja popełniony w recepcji. Wtedy, to już z pewnością będziemy razem!



Dni są w miarę znośne, gorzej z nocami, kiedy zanim się porządnie ułożę, zwalczę mdłości i zapomnę o bólu łydek Jakubek wzywa mnie do swojego pokoju. Czasem tylko pije, ale odkąd zachorował przytulanie, noszenie, bujanie jest koniecznością. Ostatnio nawet wzięłam go do naszego łóżka, chwilę oglądał ze mną serial (R. wieczorami na wykładach do prawka), a potem dalej spokojnie sobie spał. Chciałam go tak zostawić na całą noc, myśląc, że będzie spał lepiej, ale obudził się i pokazywał rączką na drzwi, żeby go zanieść do jego łóżka. a tam jakby z ulgą wtulił się w swoją poduszkę. W nocy nawet odpychał mnie rączką, kiedy próbowałam się obok niego położyć. Co nie znaczy, że tak ładnie, grzecznie spał :D

Niech już to choróbsko sobie idzie! Razem z zimą!


Czytaj dalej »

poniedziałek, 7 marca 2016

Spokój. I harmonia.

Potrzebowałam czasu, by złapać oddech. By spojrzeć z boku. I wcale nie chodzi tu o to, czy dalej pisać, czy też z jakichś powodów nie. Czy się jeszcze chce, czy też już nie. Stanęłam obok i dobrze wiedziałam, że chcę. Czas był potrzebny, by zaczerpnąć oddechów kilka i przeżywać. Bardziej. Gwałtowniej.

Mam cudownego męża, cudownego syna. Małego chłopca, który z dnia na dzień zaskakuje nas czymś nowym. Który rozczula. Który pierwszy raz od jakiegoś roku złapał przeziębienie i chwyta za serce swoim rozdzierającym kaszlem. Pierwszego dnia praktycznie pół nocy czuwałam w jego łóżku. Było niewygodnie, duszno. Chłopiec praktycznie co godzinę lub i częściej jęczał, płakał, domagał się wody. Uspokajał, kiedy go przytulałam i szumiałam do ucha. Czasem wystarczyło, że mocniej do siebie przyciągnęłam. Mała rączka obejmowała, przyduszała. Kochała. Wpatrywałam się w niego w świetle nocnej lampki, w takiego uspokojonego, błogiego i wcale nie myślałam, że rano obudzę się kompletnie niewyspana, że dzień będzie równie ciężki. Miało "być co będzie". Najważniejsze, że byłam obok małego chłopca, że czuł moją obecność, bezpieczeństwo. Nie myliłam się. O czwartej nad ranem otworzył już przytomnie oczy i przenieśliśmy się do salonu. Tam położyliśmy tak samo wtuleni. On oglądający bajki, ja z zamkniętymi oczami, nosem w jego szyi. Drzemałam. Tuliłam. Cały świat. Usnęliśmy ponownie, kiedy zaczęło świtać.



Ostatnie dni mijają właśnie tak tkliwie. Powoli. Mimo, że czasem od rana uwijamy się przy porządkach, na zakupach, czy gotowaniu. Zawsze jest czas na to przytulenie się na kanapie, które uwielbiam. Jakubek jakby wyczuwa moją ciężkość. To już trzydziesty czwarty tydzień ciąży. Jestem zmęczona, ciągle śpiąca, szukająca chwil odpoczynku. A o nie, mimo, że może wydawać się inaczej jest dość ciężko! Mniejszy chłopiec rozciąga się, niekiedy dosyć boleśnie, utrudnia siedzenie, czasem sprawia wrażenie okropnie niecierpliwego. Tak! Jakby już miał dość tego siedzenia w brzuchu i chciał w końcu wypróbować swoją śliczną, ubrudzoną już czekoladowymi łapkami kołyskę. Wszystko jest gotowe i czeka na niego. Wszystko pachnie i niespokojnie przekładane jest kilka razy na tydzień. Dzień.

Zapanował spokój. Harmonia wlała się w naszą codzienność i jakby tylko Jego jeszcze brakowało. Mamy ogromne szczęście. Ja mam swojego cudownego R. Oboje możemy cieszyć się radością naszego Okruszka. Jeszcze tylko Jego brak. Mimo lekkiego strachu. Mimo niepewności. Wiem, że będzie dobrze. Że będzie pięknie. Choć ciężko. To tak, jak z tym czuwaniem w nocy. W całym tym sennym zamęcie znajduje się czas na wzruszenie i radość. Tak samo będzie z narodzinami naszego drugiego syna. A i jeszcze okaże się, że strach ma zbyt wielkie te oczy i będziemy zaskoczeni, że czas tak szybko leci i obchodzi się z nami tak łagodnie.

Tymczasem jeszcze przez ostatnie tygodnie cieszymy się byciem w trójkę. Wtuleniem. Słodkimi mokrymi buziakami. Wylegiwaniem się na kanapie.

Później kanapa będzie potrzebna dużo większa.
Czytaj dalej »