Witamy z ulgą trzydziesty ósmy tydzień i słonecznie się zapowiadający kwiecień. Przyznam szczerze, że trochę się obawiałam, kiedy lekarka wspominała o wcześniejszym porodzie, ale jak na razie, mimo częstszych i silniejszych skurczy, panuje cisza. Brzuszkowy oczywiście rozpycha się, jak tylko może, wyraźnie pokazuje, że odczuwa zmniejszającą się ilość miejsca do podrygów, jednak wychodzić jeszcze nie chce. I wiecie co? Wielka szkoda! To prawda, że najlepiej, jakby siedział sobie do terminu, dużo bezpieczniej i w ogóle, ale powoli mam już dość. Wielkości brzucha, trudności w spaniu (wiem, że po porodzie też ją będę miała, ale przynajmniej łydki dadzą spokój!), tego, że swobodnie nie mogę się ruszać, skakać, biegać, że większość bluzek sięga mi do pępka. Że co chwilę latam do toalety, a większe wyjścia kończą się zaciśniętym pęcherzem.
Ok. Myślę o porodzie częściej niż powinnam. W głowie powstają mi przeróżne scenariusze. Trudno mi usnąć. Chciałabym mieć go już za sobą! Do tej pory było naprawdę super. Aż dziwiłam się, że tak dobrze znoszę ten ostatni miesiąc. Jednak ten dobry miesiąc miał dobry tylko pierwszy tydzień. Teraz zaczęło już ciążyć. I niech Was nie zwiedzie ta rozanielona mina!
Sprawa klaruje się następująco. Jutro idziemy zameldować się w szpitalu. Mam nadzieję, że zrobią mi chociaż oględne badanie, bo właściwą wizytę u lekarki mam dopiero za tydzień. Chciałabym wiedzieć, czy coś mi się już tam rozszerza :D
Według Usg z pierwszego trymestru, kiedy to ustalono mi termin porodu na 25 kwietnia pozostało... dwadzieścia pięć dni. Natomiast, trzymając się obliczeń późniejszych, już w zaawansowanym stadium pozostało... jedenaście? Wszędzie dookoła słyszę, że drugie rodzi się przed terminem, znacznie szybciej. A ja coś czuję, że wszystko będzie przeciwko mnie. Mimo to siedzę, jak na szpilkach, wiedząc, że w każdej chwili może mnie dopaść, nie nastawiając się jednak na żadną z opcji.
Spokój i harmonia. Wdechy, wydechy. Słuchanie brzucha. Z tym nastawieniem mam nadzieję, że dam radę. Jak myślicie?
Czytaj dalej »
Ok. Myślę o porodzie częściej niż powinnam. W głowie powstają mi przeróżne scenariusze. Trudno mi usnąć. Chciałabym mieć go już za sobą! Do tej pory było naprawdę super. Aż dziwiłam się, że tak dobrze znoszę ten ostatni miesiąc. Jednak ten dobry miesiąc miał dobry tylko pierwszy tydzień. Teraz zaczęło już ciążyć. I niech Was nie zwiedzie ta rozanielona mina!
Sprawa klaruje się następująco. Jutro idziemy zameldować się w szpitalu. Mam nadzieję, że zrobią mi chociaż oględne badanie, bo właściwą wizytę u lekarki mam dopiero za tydzień. Chciałabym wiedzieć, czy coś mi się już tam rozszerza :D
Według Usg z pierwszego trymestru, kiedy to ustalono mi termin porodu na 25 kwietnia pozostało... dwadzieścia pięć dni. Natomiast, trzymając się obliczeń późniejszych, już w zaawansowanym stadium pozostało... jedenaście? Wszędzie dookoła słyszę, że drugie rodzi się przed terminem, znacznie szybciej. A ja coś czuję, że wszystko będzie przeciwko mnie. Mimo to siedzę, jak na szpilkach, wiedząc, że w każdej chwili może mnie dopaść, nie nastawiając się jednak na żadną z opcji.
Spokój i harmonia. Wdechy, wydechy. Słuchanie brzucha. Z tym nastawieniem mam nadzieję, że dam radę. Jak myślicie?
Po weekendzie pojawi się Post o moich najgorszych strachach ostatnich tygodni. Aż się dziwię, że jest ich tak dużo. Będzie o strachu okolic porodu i czasu już "po". Wypatrujcie koniecznie!