poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Weekendowe Okruchy #6

Chciałabym Wam napisać, że urodziłam. Lub, że chociaż jedziemy do szpitala! Ale nie. Spokojnie zaczynamy trzydziesty dziewiąty tydzień. Ja niecierpliwa, z mocnymi skurczami, choc nieregularnymi. Z Brzuszkowym tak nisko już główką do dołu. Ze skróconą szyjką. Czekam, słucham brzucha, przy każdym mocniejszym skurczu mając nadzieję, że to może już. Jak ogłupiała chcę, by rozbolało bardziej, by było to już za nami. By On był tuż obok. W ramionach. Byśmy nie mogli się napatrzeć. Wszyscy. Ja, jego tata i starszy brat.


 Ostatnie dni spędzamy spokojnie. W cieple i słońcu, chłonąc wiosnę. Na spacerach bez wózka, z rozwianym włosem. Czerpiemy, jak najwięcej od siebie. Jakub zadziwia nas praktycznie każdego dnia. To zrozumieniem, to energią niezmąconą, ciągnącą się do późnych godzin wieczornych, spokojem, czułością. Jest przeuroczym chłopcem i wzbudza wszechobecny uśmiech. Tak, tak. Nie da się przy nim choć na chwilkę nie uśmiechnąć. Gdyby mógł cały dzień spędziłby po kostki w piasku, kopiąc, dziubiąc, przesypując. Uwielbia ślizgawki. Zjeżdżałby na nich na zmianę z tym kopaniem. W przedpokoju nie da się na dobre pozbyć piasku. Po spacerze, to nawet w pozostałych pokojach gdzieś się on przewija. To w butach wbiegnie do salonu, to z podwiniętej nogawki nasypie się w sypialni. Zaliczyliśmy już wielki upadek pupą w błoto, obdarte kolano i kamień w buzi. Każdy dzień przynosi coś nowego. Nie da się z nim nie nudzić! Coś czuję, że gdy Brzuszkowy się urodzi szybko będziemy musieli się ogarnąć ze spacerami w dwójkę. Będę musiała zrobić kilka podejść wyjścia z nimi sam na sam, bo w domu zdecydowanie nie wysiedzimy z aktywną, łaknącą powietrza osobą Okruszka.





Już wszystko jest gotowe. Poprane, przewietrzone, wyprasowane. Torba do szpitala zapakowana, meldunek w szpitalu popełniony. Przez chwilę było trochę strachu, bo na Ktg mieliśmy oboje wysokie tętno, jak przy bieganiu i ledwie dało się je zbić. Zamiast załatwić wszystko w trzydzieści minut leżałam ponad godzinę z dwoma krótkimi przerwami na spacer i toaletę. Do tego wszystkiego Brzuszkowy zarządził lenistwo i nawet szturchany uparcie 'milczał'. Ostatecznie jednak wyszliśmy do domu z poradą, by udać się do lekarza rodzinnego na konsultację. Postanowiłam jednak poczekać do wizyty u mojej lekarki, gdzie Ktg wyszło prawidłowo. Może to był taki dzień? Ja zestresowana szafką, która o mało co nie spadła na Okruszka, bieg do szpitala, by się nie spóźnić, a potem wielkie szukanie oddziału, który został przeniesiony ze względu na remont. Dobrze, że to był tylko meldunek, bo gdybym pojechała ze skurczami urodziłabym na placu przed szpitalem!

Następne dni podyktowane są chorobowym R. (na wyciągnięcie ręki teraz będzie!), czwartkowym szczepieniem Jakubka i piątkową kontrolą u lekarki. Jeżeli do niej dotrwam napiszę Wam, jak się sprawy mają. A tymczasem idziemy chłonąć ciepło.

6 komentarzy:

  1. Najgorsze jest to oczekiwanie :) Ale jeszcze chwila i będziecie ciszyć się sobą. Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak słodko Kubuś u taty śpi. Kochany maluch.
    Teraz to już zdecydowanie bliżej rozwiązania, niż dalej. Z resztą co ja piszę, teraz to już praktycznie koniec ciąży. Idealnie się Wam złożyło z terminem porodu na wiosnę, tylko mieć nadzieję, że pogoda dopisze, to szybko będziecie mogli spacerować. :) Oczywiście trzymam mocno kciuki, ciesz się każdą chwilą. :)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. zmęczył się chłopak tym skakaniem :) masz uroczego synka

    OdpowiedzUsuń
  4. Dajcie trochę tej wiosny bo u nas szaro i zimno :(

    OdpowiedzUsuń
  5. hehhe, co kilka dni wyglądam czy to może JUŻ ;) ale spokojnie, nie denerwuj się, wszyscy cierpliwie czekamy ;)

    Marika, czy Ty to widzisz jak Jakubek zmienił się na buźce? Ależ wydoroślał!

    OdpowiedzUsuń